ďťż

alexisend

Przepraszam z góry, za niepoprawione błędy. Tekstu jest dużo i nie bardzo miałem okazję wyłapać wszystkie wpadki i kruczki. Znajdziecie pewnie kilka powtórzeń, błędów logicznych, czy składniowych, i wtedy możecie być pewni, że pisałem albo śpiący, albo po ostrzejszym napitku
Mam nadzieję, że powieść ma, choć nadal nie skończona, spodoba się państwu.
Pozdrawiam

A stało się to, za siedemnastego cesarza.
Mercurio:
Zakon Wieczny

Alidhart, błyszcząca kraina. Nazwana tak przez tutejszy kraj, rozciągający się na cały kontynent, Badanum. Piękne, a zarazem śmiertelnie trujące morze rtęci, leżące w samym centrum kontynentu, sprawia że zachody słońca są tu niezwykle długie. Promienie, jeszcze godzinami niosą się po lustrzanej powierzchni, a kiedy oba równoległe słońca zniknął za horyzontem, z morza ciekłego metalu, wylewa się pomarańczowa poświata, jakby morze poetów cały dzień magazynowało energię i światło w czystej formie. Od brzegu falującej niemrawo rtęci do skraju gór jest zaledwie dzień drogi, a morze marzeń, jak je określali Badańscy kochankowie, jest całkowicie otoczone górami. Łańcuch ostrych szczytów obiega błyszczącą eliptyczną taflę, rozciągającą się na setki kilometrów, raz zagłębiając się lekko w grunt, a gdzie indziej wybijając ponad chmury.
Ziemia niczyja. Nikt się tu nie osiedlał, ponieważ opary mogły zabić każdego po kilku dniach przebywania nad morzem. Niemniej jednak zainteresowanie rtęcią było dosyć duże, szczególnie w ostatnich latach rozwoju technicznego Badanum. Ta nietypowa rtęć była bardzo zwięzła i wytrzymała po zamrożeniu. Dodatkowo, stanowiła świetny przewodnik dla niedawno odkrytej energii elektrycznej, co więcej potrafiła ją magazynować i równomiernie uwalniać. Co jakiś czas czerpano stąd rtęć gigantycznymi miarami, dla instytutu nauk w Audium, stolicy rozległego kraju.
Badanum było najlepiej rozwiniętym technicznie, ekonomicznie i społecznie, państwem na świecie. To tu pojawiały się pierwsze nowinki techniczne. To Badańczycy wymyślili pierwszy sposób dźwiękowej komunikacji dystansowej.
Wielkie to odkrycie i wielki dar dla świata, gdyż za pośrednictwem dźwięku można było przesyłać wiadomości z jednego końca kontynentu, na drugi, szybciej niż za pośrednictwem konnego ..... Badańczycy nie mieli smoków, ani gryfonów, więc konie zostały jedyną alternatywą. Nawet sprowadzane pegazy nie umiały się tu zadomowić.
Za każdym razem kiedy społeczeństwo ścierało się z poważnym problemem, tęgie umysły łączyły się by jak najszybciej, obmyślić sposób na jego rozwiązanie. Geniusz Badańczyków był na wagę złota. Uczeni, filozofowie i magowie wpadli na pomysł by transportować wiadomości zakodowane w muzyce. Każda nuta i każdy ton odpowiadał jakiejś literze bądź cyfrze. Wyszkolono więc, organistów-ludzi mających za zadanie wygrywać informacje na potężnych organach- a ponieważ badańczycy to straszliwi esteci, zechcieli wtopić wiadomość w muzykę. Teraz wystarczyło między miastami i strażnicami umieścić sieć potężnych kamertonów, które posłusznie niosły muzykę poprzez całe Badanum.
Masywne, czterdziestometrowe, stalowe kolosy umieszczane były w równych od siebie odstępach. Linie kamertonów, poprowadzono przez zaciszone miejsca, gdyż dmący wiatr często zaburzał przepływ muzyki. Każdy z kamertonów wykonany został z metalu. Jest idealnie gładki i błyszczy się niczym świeżo wystygła stal. Zbyt duże by być odlane techniką kowalską, dlatego musiały zostać „odlane” magią.
Kolejnymi wynalazkami były miasta. Nie zwykłe miasta, z pałacem i otoczone murami, ale potężne aglomeracje o regularnym i powtarzalnym planie. Audium było z pewnością największym miastem świata, licząc sobie trzy miliony obywateli i rozciągając się po horyzont, nie miało sobie równych. Kompleks Pałacowy znajdujący się w centrum, sam w sobie był miastem, a wyrastające zeń wysokie, strzeliste i ostre wieże sięgały niemal chmur. Potężne szaro-czarne szpice z daleka wyglądały jak igły wbite w chmurzaną poduszeczkę, jednak z bliska, ich kształty stawały się bardziej skomplikowane, a połączone były setkami obudowanych pomostów. Największy był Pałac Władzy, o podstawie trójkąta. Masywna, u dołu, budowla stopniowo zwężała się, a na wyższych piętrach, ku uciesze możnych, zamiast ścian, zamontowano, szklane panele. Na samym szczycie, blisko trzysta metrów nad ziemią znajdował się mały taras widokowy, całkowicie oszklony. Nawet stąd nie można zobaczyć granic Audium, przeplatające się dzielnice, ciągną się monstrualną szachownicą, aż po kraniec kontynentu. Z drugiej zaś strony Audium ograniczały ledwo widoczne góry.
Całość została otoczona wysokim na trzydzieści metrów murem, który łącznie wije się na odległości wielu setek kilometrów. Kiedyś Badańczycy, nie przywiązywali uwagi do murów, ale po niespodziewanym najeździe Królowej Yawdi, największego wroga tych stron, postanowiono stworzyć mury tak potężne, że aż nietykalne. Te także odlano magią i podobnie, z pomocą sił magicznych, osadzono w ziemi.
Są to mury o wiele cieńsze niż inne znane człowiekowi, ale wytrzymałością, nie mają sobie równych. Poza tym, były lżejsze niż kamienne wersje i można je było łatwo przenosić, znając odpowiednią magię. Na szczęście dla Badańczyków, tylko oni mieli dostęp do arkanów metalurgii, a to dzięki magicznej rtęci, która pod wpływem magii ożywiała przedmioty i modulowała ich właściwości. Dzięki rtęci można było zmienić wagę każdego metalu, jego wytrzymałość i odporność na magię, a nawet kolor i zapach.
Bez rtęci Badanum nie było by lepiej rozwinięte niż zbudowane z drewna i kamienia królestwo, królowej Yawdi, leżące na przeciwległym kontynencie, z innej strony świata. Od zarania dziejów przodkowie Badanum i Yakaty walczyli ze sobą i za każdym razem ograniczał ich ocean oraz tysiące kilometrów do pokonania. Aż dziw że tak bardzo się nienawidzili.
W centrum Audium najwyższy był Pałac Władzy, z którego Cesarz widział większość swego miasta. Tuż za Pałacem Władzy znajdował się Pałac Cesarski. Niższy, choć o wiele bardziej masywny u podstawy, zbudowany na planie plastra miodu, scalał się jedną ścianą z Pałacem Władzy. Dookoła tegoż kompleksu pięły się potężne budynki opatrzone kolejno nazwami: Pałac Sprawiedliwości, Pałac Arkanów, Pałac Pandemonium, Pałac Honoru, Pałac Słowa, Pałac Nauk, oraz Pałac Dyplomacji. Wszystkie ostrymi czubkami darły, posępnie sunące, chmury. Pałace stanowiły prawdziwy powód do dumy, dla każdego obywatela Badanum. Choćby nienawidzili swojego kraju z byle powodu, to wystarczyło raz rzucić okiem na gigantyczne masywy czarno-szarej stali, by natychmiast zapomnieć o wszystkim, i wpatrując się w potęgę i chwałę Badańskiej nauki, poczuć się niegodnym, tu mieszkania, robakiem.
Jeżeli ktoś trafiał do Audium po raz pierwszy, potrafił godzinami wpatrywać się w istotę splendoru Badańskiej glorii, ale nawet ci którzy mieszkali tu od urodzenia, nie przeżyli dnia bez dłuższego wtopienia wzroku w pałace. Być może to magia, dzięki której je zbudowano, tak przyciągała oczy, a może to ludzka chęć do oglądania cudów?
Najlepiej rozwinięte miasto świata było uzależnione od rtęci. Rtęć zwożona każdego dnia, ponieważ w Podziemiach każdego z pałaców, uczeni i magowie, pracowali nad coraz to nowszymi wynalazkami, mającymi pomóc im, w ich dziedzinie.
I wtedy w Alidhart, na samym środku morza rtęci, pojawił się maleńki czubek. Mikroskopijny ostrosłup odsłonił się na kilka milimetrów. Morze rtęci opadało.

Rozdział 1
Dzień zbliżał się ku końcowi. Z akademii ze szczęśliwą miną wyszedł właśnie wysoki mężczyzna, w armijnym szaro-czarnym płaszczu, elegancko podpiętym pod szyję. Nie miał już pagonów, ani medali, lecz mundur który nadano mu jako pamiątkę oraz spore wynagrodzenie, na zakończenie kariery w zasadzie rekompensowały tą stratę. Spoglądał na szachownicę domów. Aleje rozciągały się wzdłuż i wszerz przecinając się pod kątem prostym, dzieląc przy tym miasto na idealnie równe części. Aleja na którą zamierzał wkroczyć, szeroka na dwanaście metrów z zadbanymi chodnikami oddzielonymi od mieszczańskich domków trawniczkami i niewielkimi, przyciętymi krzewami, ciągnęła się w nieskończoność. Była tak długa że idąc prosto, można by było dojść do samej dzielnicy portowej, która znajdowała się dwieście kilometrów stąd. Wzdłuż tej alejki biegły jeszcze promienie słońca, idealnie równoległe, do brzegów ulicy, dlatego tą aleję, nazywano „słoneczną”. Ciepło większego słońca ogrzewało jego prężną pierś.
Był z siebie dumny!
Za plecami, mury kompleksu pałaców, z tej odległości na tyle wysokie, by przesłonić same szaro-czarne iglice. Właśnie skończył służbę. Wysłużył wiernie dziesięć lat i uchodził za najbardziej lojalnego i odważnego wojewodę. Prowadził cztery najznamienitsze Regimenty, które po ostatniej kampanii zostały włączone do Gwardii Cesarskiej. Z ulgą powitał nowe życie, z ulgą przyjął wiadomość, że teraz wreszcie odpocznie i może założy rodzinę. Miał wszak dwadzieścia sześć lat, a był Wojewodą! Gdyby nie najazd królowej Yawdi na Audium dziesięć lat temu, pewnie nigdy nie zdecydował by się na wzięcie udziału w kampanii odwetowej, a wtedy nigdy nie zdobył by chwały i pozycji i to znaczyło by że stracił te lata, za marny żołd.
Bohaterowie często mają rodziny i wielkich wspaniałych przodków, ale ten był nikim. Mieszkał daleko w biedniejszych dzielnicach metropolii. Jedynak, którego rodzice zginęli podczas najazdu Yakatan, miał piętnaście lat i jak wielu chłopców w jego sytuacji, kiedy to nie mieli do czego wracać, zapisał się do armii.
Teraz jednak miał prestiż, mnóstwo pieniędzy oraz okazałą posiadłość, nadaną przez jednego z Wielkich Atamanów Cesarza. Gdyby sprzedał willę podwoił by swój majątek dwukrotnie i z pewnością mógłby się domagać statusu arystokraty, ale to nie dla niego. Dożywotnie utrzymanie w zamian za posługę, wystarczało mu w zupełności. Pierwsze co zrobi kiedy zwiedzi już swój nowy dom, to zapewne, nie przebierając się, padnie na łożę i będzie spał do woli. Po raz pierwszy od dzieciństwa wyśpi się i nikt go nie będzie budzić.
Ruszył powoli, luźnym, „niemarszowym” krokiem. Ludzie rozpoznawali go dopiero z bliska i chylili czoła. Podszedł do bram dworku, który był teraz jego własnością, a którego front skierowany był na słoneczną aleję. Przy bramie czekało dwóch strażników, w podobnym umundurowaniu lecz ci mieli zwykłe czarne, futrzane czapy, uzupełnione pagony, oraz energetyczną lancę, po której ostrzu, co jakiś czas przemknęła jasna iskra energii. Mieli wyraźny rozkaz, by nie wpuszczać nikogo bez zidentyfikowania, jednakże tego człowieka nie musieli sprawdzać. Po prostu grzecznie się odsunęli na boki salutując. On wiedział że popełniają wykroczenie salutując cywilowi, ale musiał przyznać, że jest to o wiele przyjemniejsze uczucie, kiedy honory są oddawane ze względu na osobę i jej czyny, niż tylko ze względu na rangę czy pozycję.
Oddelegował ich i wszedł na teren swojej nowej posesji, położonej niedaleko od Pałaców. Ten fakt z jakiegoś powodu nie pozwalał mu się skupić.
Kamienna posiadłość z żółto-białego marmuru, miała nowomodne kształty, przysadziste, masywne oraz pełne zdobień. Nie omieszkał sprawdzić każdego zakamarka, poszczególnego pokoju i wciąż nie mógł uwierzyć w swoje szczęście. Rezydencja była ciepła i przytulna, a kamienie mimo swojego naturalnego chłodu, utrzymywały temperaturę na tym samym poziomie. Cisza jaka go powitała była lepsza niż Muzyka arcyorganistów. W każdym pokoju grube czerwone dywany, tak miękkie że, aż się prosiły by stąpać po nich boso. Równie dobrze weteran mógłby paść na podłogę i spać tutaj, na miejscu, w głównym holu. Wszędzie jakieś rośliny, palemki i paprocie, a w atrium w centrum willi, po ścianach leniwie zwisały kłącza winorośli.
Zastanawiał się czy jest sens zatrudniać służbę, do takiego lokalu. Przede wszystkim, nie chciał by ktoś się tu włóczył podczas jego nieobecności i grzebał mu w rzeczach, a tym bardziej nie chciał by ktoś to robił podczas gdy będzie w domu. Najpierw spróbuje życia na nowo. Nie wiedział jakiej pracy się podjąć. Nie miał wszak specjalnych zdolności. Jedyne co robił od szesnastego roku życia, to walczył, a później dowodził.
Jeszcze cztery lata i trzydziestka na karku, a wtedy prosta droga do samotności. Dziwne że w takim momencie, zachciało mu się przygód, że w takim momencie, zatęsknił za nieładem. Ten co życie poświęcił dyscyplinie, chciał sobie przypomnieć jak to jest złamać zasadę.
Ale co teraz można zrobić? Co robią ludzie gdy się wprowadzają do nowego domu... ? Oznaczają go! Z tą myślą zrzucił pakunek z ramienia i wyją zeń długą drewnianą tabliczkę z pozłacanymi literami, wyszedł na zewnątrz i wsunął za metalowy uchwyt. Od dziś ten skrawek ziemi, jest jego własnością. Jego i tylko jego! Tu mieszka „sir Fabian Arianda”!
Fabian położył się tego dnia dosyć wcześnie, oczywiście łóżko było zbyt wygodne by pozwolić mu zasnąć. Sam nie wie, czy każdy weteran jest z jakiś powodów zmiękczany luksusami, czy to może nieobeznanie dekoratora wnętrz, z osobowością tego człowieka. Willa ta jest stosunkowo nowa i musiała być niedawno zbudowana, gdyż nie pamiętał by tu stała jeszcze rok temu, a Audium odwiedzał często. Brał udział w licznych pochodach, przeprowadzając alejami metropolii swoje cztery regimenty lansjerów. Tej nocy śniły mu się ,naznaczone bliznami twarze swoich ludzi, którzy maszerowali i tą piękną aleją. Oni także wrócili do domów, a jeżeli jeszcze nie, to niedługo wrócą. Pamiętał jak srogo młode poranione twarze witały wiwatujące tłumy. Przed tym wojewodą chylili czoła nawet arystokraci i Atamani. Brał udział w czterech kampaniach przeciw Królestwu Yakaty i zawsze flaga wojewody budziła grozę w oczach przeciwników, którzy o nim słyszeli.
W armii, kiedy obrał nowe stanowisko musiał przyjąć herb. Herb który zostanie wyszyty na flagach czterech regimentów lansjerów. Był to prosty i wymowny symbol. Złoty rąb na czarnym tle a wewnątrz figury, trzy ostre szpice, symbolizujące pałace z Audium. Symbolika tego znaku była bardzo wymowna dla Yakatańskich wojowników. „Fabian Arianda, niesie zemstę z Badańskiej Stolicy”.
Kiedy sztyleciarze z Yakaty wykrzykiwali groźby z całą swą dzikością, Cztery Regimenty jednego z wojewodów zawsze odpowiadały krzykiem dziesiątki razy głośniejszym, a spójność i jedność, świadcząca o idealnym zgraniu oraz koordynacji, sprawiała że armia królowej Yawdi, cofała się grzecznie, krok w tył.
Mówili o nim „fanatyk”, ponieważ szedł w pierwszej linii przed swoimi regimentami, co stanowiło niegdyś tradycję Badańskich legionów. Zainspirował tym wielu młodych wojewodów, którzy budzili w swych żołnierzach tak wspaniały podziw, że strach przed śmiercią, zamieniał się w bezgraniczne oddanie.
Yakata zrozumiała że musi walczyć podobnie, by podtrzymać swoich ludzi na duchu. Niestety dla królowej Yawdi, Yakata uczy się zbyt wolno. Fabian wciąż pamięta jak siostra królowej, Yona na „Szarej Ziemi”, poderwała do szturmu część swojej armii i wbiegła pod ostrza jego regimentów. Tamtego dnia wziął odwet na samej władczyni Yakaty, zabijając jej jedyną siostrę, która przy okazji wystawiła wielką część armii na ogień energo-rusznic. Z początku czuł radość, ale to nie zwróciło mu utraconej przeszłości i rodziny.
Królowa Yawdi była jeszcze młoda (jak na królową), zaledwie cztery lata starsza. Według historii jakie słyszał, była zaborcza, nieokiełznana, porywcza, gwałtowna, nie znosiła sprzeciwu, a w dodatku była waleczna i atrakcyjna. Zawsze zjawiała się na polu walki i osobiście dowodziła szturmami. Po części Yakata nadrabiała straty w nieskutecznym dowodzeniu, przewagą liczebną, ale brak generałów jak i innych oficerów, spowodował że Yakata mogła walczyć w maksymalnie jednym miejscu na raz.
Byli nazywani dzikusami, bo tak się zachowywali. Ich miasta umieszczone w centrach lasów, aż się prosiły żeby je spalić, natomiast armie których głównym uzbrojeniem były sztylety, walczyły żałośnie na otwartych polach. Sztyleciarz przeciwko Lansjerowi nie miał szans, o ile nie podszedł dostatecznie blisko by przebić się przez pancerny płaszcz.
Tak, płaszcz to kolejny genialny wymysł Badanum. Już dawno zrezygnowano ze stalowych płyt. Na tyle dawno, że nowy wygląd legionisty utrwalił się już na malowidłach i płaskorzeźbach. Płaszcz zapewniał świetną ochronę przed warunkami pogodowymi. Osłaniał nogi przed wiatrem i zimnem. Zamiast szyć śmieszne powypychane spodnie, stworzono jeden płaszcz i zaoszczędzono sobie trudu. Oczywiście płaszcz to zbroja. Pomiędzy jedną a drugą warstwą materiału znajduje się powłoka pancerza, w postaci nakładających się na siebie płytek stalowych. Dzięki temu płaszcz jest elastyczny i nie krępuje ruchów, jak zwykła zbroja. Na piersi ciasno się opina robiąc wrażenie, zdwojonej muskulatury żołnierza, natomiast od pasa w dół luźno spływa do gruntu. Szary mundur-płaszcz, wykończony czernią na rękawach, guzikach oraz kołnierzu i pagonach, świetnie się komponował z czarną futrzaną czapką. Badańskich żołnierzy nazywano także „pancerne kurtki”, z braku lepszej inwektywy.
Ile to lat trwał konflikt między państwami północy, a państwami południa? Tego już nikt nie pamięta, ale wiadome jest jedno, że trzy kontynenty północnej półkuli i trzy kontynenty południowej półkuli, poróżniły maleńkie wyspy, wyspy znajdujące się dokładnie między Badanum a Yakatą, między Cesarzem a Królową, między Konglomeratem a Koalicją. Wiadome jest że spośród sześciu kontynentów tylko dwa toczą otwartą wojnę. Tylko dwa najsilniejsze napadają siebie nawzajem, a reszta robi wszystko by to ich sojusz odniósł zwycięstwo.
Fabian znał starą przepowiednie, o wyspach, którą rozpowszechniali magowie, podczas wypraw. Ten kto włada wszystkimi trzema wyspami, uzyska moc by władać nad całym światem. Wyspy, przechodziły z rąk do rąk. Zdarzało się że jedna ze stron miała dwie lub jedną z wysp, podczas gdy ta druga odwrotnie, ale jeszcze nigdy nie zdołano opanować wszystkich trzech. Te trzy wyspy to: Biała Ziemia, Czerwona Ziemia i największa Szara Ziemia. Od dekad ginęli na nich żołnierze obu sojuszy, walcząc w imię swoich władców i niosąc ich słowo na drugą stronę znienawidzonego świata.
Najtrudniej było utrzymać Szarą Ziemię, gdyż leżała ona idealnie na linii równika, a to oznaczało, że żeby się tam dostać, trzeba przepłynąć przez Pierścień Tajfunów. Określano tak wieczny, nigdy nie znikający sztorm panujący idealnie nad równikiem. Opasywał cały glob a mroczne chmury gromadziły się tutaj od tysięcy lat, niewzruszenie, katując powierzchnię piorunami oraz wiatrem porywającym góry. Sama Szara Ziemia, była chroniona, przed zgubnym działaniem Pierścienia Tajfunów. Pole magiczne na tej opustoszałej i wymarłej wyspie było prastare i niesamowicie potężne. Na tyle potężne, że wiatry i sztormy uspokajały się na widok wyspy popiołów, pozostawiając wokół strefę złowieszczej ciszy.
Yawdi bała się na niej walczyć, ponieważ trudna pogoda, to nie jedyny problem. Podobnież gdzieś w tych chmurach, z wielką prędkością, przesuwa się wyrwana z ziemi wyspa, ze starożytnym miastem, pradawnych istot, pamiętających jeszcze czasy panowania elfów, kiedy to ludzie nauczyli się dopiero rozpalać ogień i służyli im jako zwierzęta pociągowe. Upadłe miasto starego świata, które zostało poderwane w powietrze elfią magią, gdzie pierwsze, pradawne elfy schroniły się przed wielkim potopem. Kiedy to miasto przelatywało nad szarą wyspą, żądne krwi, czerwone smoki zlatywały by ucztować na ludzkich armiach.
Fabian także doskonale pamięta jak te bestie uderzały na Yakatańskie formacje. Jakiej bestialskiej rzezi dokonywały na maleńkich ludzkich istotach. Zwęglały lub połykały całe dziesiątki zbrojnych, rzadko kiedy atakując Badańczyków.
Wszystko zaczęło się od zniewolenia dwóch smoków przez królową Yawdi. Ta wojownicza władczyni poszukiwała sposobu by zdobyć przewagę nad sojuszem północy, ale posunęła się o krok za daleko. Zniewoliła już wszystkie złote smoki z Yakaty, ale smoki czerwone były zbyt dumne, by dać się spętać ludzkiemu robactwu. Nie były posłuszne, więc Yawdi zdecydowała je uśmiercić. To wydarzenie strasznie rozzłościło pradawnych. Przybierali jaszczurze formy, by siać terror i żywić się na ludzkim mięsie.
Fabian podziwiał królową Yawdi za to że absolutnie niczego się nie bała, ale wiedział że jest to jej największą słabością. Władczyni Yakatan nie potrafiła zauważyć kiedy jest na przegranej pozycji i wpędzała się w kłopoty. Nie to co Cesarz... spokojny, opanowany władca, który planuje całe lata kampanii, wszystkie ewentualności bierze pod uwagę i choć sam w sobie nie jest wojownikiem, to bez wątpienia, jest najświetniejszym strategiem, jakiego glob miał zaszczyt nosić. Cesarz, prowadzi swych ludzi zawsze ku zwycięstwu i troszczy się o nich jak może. Woli wycofać się na lepiej chronione pozycje w razie potrzeby, a potem przeprowadzić miażdżące, oskrzydlające kontruderzenie na rozciągnięte linie wroga, niż za wszelką cenę chronić nie mającego większego znaczenia, kawałka terytorium. W ten sposób pokonywał Yawdi wiele razy podczas walk o Białą i Czerwoną ziemię.
Cesarz miał niekwestionowaną władzę oraz niewiele ponad trzydzieści lat, był młody i rozsądny. Ludzie mu ufali, potrafił się zwracać do obywateli w sposób jaki ich fascynował i zniewalał, a także potrafił słuchać. Za jego czasów nastała względna stabilizacja a Badanum urosło w siłę. Cesarz Allan’reo Tanis, zwany również Wielkim!

Na setnym piętrze Pałacu Władzy zawsze było gwarno o tej porze. Niebo zaszło atramentową barwą, a oszklona komnata ukazywała z jednej strony seledyn nad horyzontem, a z drugiej strony czerń za górami. W suficie, nad wielokątnym stołem, który znajdował się w samym centrum komnaty, zatopione były kryształowe kule, pełne świecącej na biało rtęci. Stół nie był okrągły, po prostu nie pasował by do wnętrza. Wszędzie zimna czerń mieszała się z subtelnymi cienkimi złotymi pasemkami. Cały Pałac wykonano z koloryzowanej magicznie stali. Piętro z salą narad mieściło się mniej więcej w połowie wysokości budynku. Zebrani przy masywnym zimnym niczym lód stole, czekali na samego Cesarza, który w swej wspaniałomyślności poczynił ich, równych sobie i zasiadł z nimi na tym samym poziomie, przy stole bez szczytu. Niemniej jednak, jego siedlisko była najbardziej okazałe.
Cesarz przechadzał się właśnie korytarzem z małżonką zmierzając do komnaty obrad. Cesarz był wysokim mężczyzną o krótkich czarnych włosach i inteligentnej twarzy. Wpatrując się w jego oczy można było dostrzec, czułego i kochającego ducha, pełnego poświęcenia, dla kraju i bliskich. Teraz jedyną mu bliską osobą była małżonka, krocząca przy nim wiernie, ściskając go za rękę. Wysokością prawie mu dorównywała, a trzeba przyznać że ze wzrostem stu osiemdziesięciu trzech centymetrów przewyższała wielu znacznych tu mężczyzn, przyprawiając ich o kompleksy. Cesarz był od niej zaledwie dwa centymetry wyższy, ale to nie było ważne. Najważniejsze było to że mogli patrzeć sobie godzinami w oczy i nie mieli przed sobą żadnych tajemnic. Cesarz miał na sobie zdobioną insygniami władzy ciemno-niebieską szatę, sięgającą zimnej czarnej podłogi. Małżonka natomiast nosiła białą, jedwabiście lekką i lśniącą suknię, wykończoną złotymi detalami. Miała łagodną i pełną uczucia twarz, lekko zarysowane brwi oraz lśniące jasno-złote włosy zbiegające aż do pasa. Włosy gęste i puszyste, zasłaniające nieco policzki. Podobnie jak mąż miała na głowie złotą opaskę z amarantowym klejnotem z przodu. Korona Badanum niezwykle prosta i subtelna, podkreślała jedynie władzę a nie była władzą sama w sobie.
Każda ze szlachcianek chciała by być równie atrakcyjna, co żona Cesarza. Jednakże to ona była kwintesencją kobiecości tej metropolii i wątpiono by ktokolwiek i kiedykolwiek zdołał znaleźć równie idealną kobietę, a jednak była tak znienawidzona przez najbliższych ludzi Cesarza, że nie mogli się obejść bez szemrania o jej pochodzeniu.
Gdyby pochodziła z Yakaty, jeszcze jakoś ten fakt by przeszedł przez ich umysły, ale Cesarz i „To Coś!”, to koniec dynastii! Starsi Magowie i Czarnoksiężnicy podzielali poglądy Atamanów, którzy czuli wstręt do żony Cesarza, jednakże byli racjonalistami i raczej pogodzili się z myślą że Cesarz Allan’reo nie odstąpi jej na krok. Magowie zdążyli się przekonać jak silnym spoiwem jest miłość. Silniejszym spoiwem niż magia, a w niektórych przypadkach nawet magia nie mogła tego spoiwa rozerwać. Magowie wiedzieli że Cesarska para była w sobie tak bardzo zakochana, że rozdzielenie ich było niemożliwe, a nawet jeżeli, mogło by to zaburzyć porządek dusz, a wtedy kto wie... może Cesarz by oszalał i się zabił, lub zmienił się w łaknącego krwi tyrana. Najlepiej zostawić ich w spokoju.
Panowie Cesarskich Legionów, nie mogli tego pojąć. Patrzyli w przyszłość na skróty. Jakie będą dzieci Cesarza?! To najczęściej zadawane pytanie, spędzało sen z powiek wielu Atamanów. A co jeśli reszta ludzi się dowie kim jest małżonka Allan’reo?!
Strasznie bolało ją życie w tym okropnym miejscu, nie tyle z powodu chłodu i surowości stali, ale z powodu wszędobylskich szeptów na jej temat. Cesarz wybuchał gniewem gdy się o tym dowiadywał, zdymisjonował za to nawet kilku wysokich oficerów, którzy nie mogli się dostosować, do reguł i naruszali dobre imię Thilanny, żony Cesarza. Gdyby mógł, osobiście wychłostał by takiego delikwenta a ją samą bronił własną piersią, lecz plotki to oręż którego się nie da pochwycić. Tnie zawsze wtedy gdy go nie widać.

Allan’reo i Thilanna zdążali do komnaty obrad, powoli, rozmyślając nad bardzo ważną sprawą. Oboje bardzo chcieli mieć dzieci, ale nie wiedzieli czym się to dla obojga skończy. Thilanna zacisnęła mocniej gładką delikatną dłoń na silnej, acz gościnnie ciepłej dłoni męża. Spoglądała w dół, przed siebie i rozmyślała nad tym co i on. Łączyło ich uczucie tak silne, że byle ściana między nimi wywoływała ból gorszy od noża w karku. Cesarz, nawet dźgany sztyletem pewnie by nie zareagowałby i nic nie poczuł ponieważ tęsknota za ukochaną odebrała by mu zmysły.
Miłość platoniczna do tego stopnia, że byle uściskiem upajali serca do cna, a sam dotyk wystarczył by na wieki. Radowali się mogąc patrzeć na siebie, lub trzymać się za ręce. Do końca swoich dni Cesarz mógł siedzieć obok śpiącej małżonki i czułby się szczęśliwy. Czasami wstawał wcześniej by się na nią napatrzeć.
Miłość ognista do tego stopnia, że potrafili spędzić całe dnie rozkoszując się sobą, w miłosnym tańcu wierności. Pożądali się nawzajem i byli do siebie podobni pragnieniami. Oboje się doskonale rozumieli i dzielili się problemami jak i sekretami. Nie mając przed sobą żadnych tajemnic Thilanna ukazała Cesarzowi swą drugą postać, ale on nie porzucił jej. Kochał ją tak samo jak przedtem, a może nawet mocniej i starał się jej jak najbardziej umilić życie. Ponieważ Thilanna z natury wolała żywe i przytulne otoczenie drzew, kazał w Pałacu Cesarskim umieścić szeroką i długą na sto metrów oszkloną komnatę z odwzorowanym lasem, specjalnie by mogła tu przychodzić i czuć się jak w domu.
Zaszczepiła w nim miłość do natury i od tego czasu w Stalowych pałacach zaczęły się pojawiać rośliny, jako elementy dekoracyjne. Spodobało się to ogółowi pracowników.
Thilanna zwróciła ku niemu zielone, błyszczące oczy.
-Słyszałam co się dzieje na świecie. Znowu szykujesz swój kraj do wojny?- Spytała rozgoryczona.
-To niestety konieczność.- Odparł spokojnie.- Ale tym razem walka będzie wyglądać inaczej.- Zapewnił by ją uspokoić.
-Co masz na myśli, mój kochany mężu?- Pytała cicho, dając do zrozumienia że nie musi wcale odpowiadać jeśli tego nie chce.
-To zmieni raz na zawsze wygląd starć. Może od teraz nie zginie już żaden z moich poddanych.- Był pełen nadziei, że tym razem wynalazek Pałacu Nauk, okaże się czymś naprawdę wielkim. Od kilku tygodni zapewniano go że nowa broń przyniesie im wielką glorię, że raz na zawsze pozbędą się konieczności wysyłania na front ludzi, a nowi wojownicy będą niezniszczalni i niezmordowani.
-Martwi mnie co innego, mój kochany mężu...- Posmutniała na nowo.
-Co cię martwi Thilo?- Zatrzymawszy się i chwyciwszy jej ramiona, spojrzał prosto w oczy.- Jak cię pocieszyć?
-Nie chcę żebyś znowu wyjeżdżał na wojnę.- Zaszkliły się jej zielone oczy.- Za każdym razem znikasz na całe miesiące i za każdym razem spędzam je sama. Kiedy ciebie przy mnie nie ma, serce mnie boli, a oni wszyscy znowu zaczynają szeptać po komnatach na mój temat.
Ujął delikatną młodą twarz w dłonie i pocałował małżonkę.
-Obiecuję ci że nie wyruszę na żadną wojnę. Bez względu na to co się będzie działo, zostanę z tobą.- Dał jej cichą odpowiedź.- Wiem że mój kraj potrzebuje mnie tutaj, a ty moja ukochana także mnie potrzebujesz, tak samo jak ja ciebie.- Dodał szeptem, tuląc twarz do jej policzka.
Przytulali się jeszcze kilka minut, po czym Cesarz ucałował ją w czoło i odszedł w kierunku komnaty obrad. Thilanna stała jeszcze przez chwilę, splatając palce i przyciskając dłonie do serca, obserwowała jak znika za wysokimi, czarnymi drzwiami., które zamknęły się z metalicznym szczęknięciem. Nie cierpiała kiedy służba patrzyła na nią tak jak teraz. Nie wiedzieli kim jest i to było chyba jeszcze gorsze, bo domysły jakie snuli i inwektywy jakie szeptami rzucali w jej stronę raniły bardziej niż pretensje atamanów o potencjalne dzieci Cesarza i Thilanny.

Mężczyźni powstali kiedy Cesarz wkroczył do komnaty i udał się na przeciwległy od wejścia koniec kanciastego stołu. Dwudziestu dwóch mężczyzn stało przed stołem. Z każdego z pałaców po dwóch wysłanników. Z Pałacu Sprawiedliwości, Wielki Sędzia oraz Wielki Mistrz Kodeksu, z Pałacu Arkanów, Arcymag z Wielkim Mistrzem Metalurgii, z Pałacu Pandemonium, Patriarcha Porządku i Patriarcha Chaosu, z Pałacu Honoru, Wielki Ataman w towarzystwie Wielkiego Zbrojmistrza. Wysłannikami Pałacu Słowa byli, Mówca Słońc oraz Kronikarz Wieków, natomiast Pałacu Nauk, Naczelny Konstruktor i Mistrz Hut. Dodatkowo zostali zaproszeni zwierzchnicy Ambasad w dwóch sojuszniczych krajach północnej półkuli, sprawowali urząd w Pałacu Dyplomacji.
Cesarz Allan’reo zasiadł na wyniosłym siedlisku a w ślad za nim usiedli jego najbliżsi radcy i zwierzchnicy pałaców. Między nimi niosły się szmery. Niektórzy rozmawiali o sprawach państwowych, inni jak na przykład Wielki Mistrz Kodeksu, obgadywali życie Cesarza.
-Znowu się mizdrzył z tym czymś...- Powiedział cicho do Wielkiego Sędziego, który przytaknął z niesmakiem.
-Nie teraz przyjacielu, nasz drogi cesarz może się oburzyć.- Odpowiedział Sędzia, opanowanym głosem.
Wszyscy tu mężczyźni wyglądali młodo. Większość z nich korzystała z magii by zachować młody wygląd i kondycję. Wielu miało po sześćdziesiąt, siedemdziesiąt lat, ale wyglądali na równie młodego co Cesarz. Ten mimo wieku trzydziestu lat, wyglądał na około dwadzieścia.
Rzucenie takiego czaru było kosztowne, ale monarchowie często je stosowali, by wydłużyć sobie żywot nawet o kilkaset lat. Ojciec Allana’reo żył blisko pięćset lat a obecny Cesarz przyszedł na świat dopiero sześć lat przed jego śmiercią.
I jemu zagwarantowano wieki szczęśliwego panowania oraz wspólnego życia z Thilanną. Nie miał jednak zamiaru umierać. Thilanna obiecała swemu mężowi, że obdarzy go wieczną młodością i że oddalą się kiedy przyjdzie dzień końca jego władzy, a tron trzeba będzie oddać ich dzieciom. Obiecywała mu że zamieszkają na jednej z latających wysp, gdzie jej bracia i siostry powitają Allana’reo z należytym szacunkiem i ciepłem. Często opowiadała mu o stronach z których pochodzi, a on wyznawca oświeconego ateizmu, odpowiadał, że gdyby wierzył w zaświaty i bogów, tak właśnie wyobraził by sobie raj.
-Trzeba z tym skończyć, to dla jego dobra, i dla dobra dynastii.- Mistrz Kodeksu nie dawał za wygraną.- Trzeba to usunąć z Audium...
-Ochłoń, przyjacielu, ochłoń... Pamiętaj że ona tu jest z woli Cesarza, nic nie możemy na to poradzić.- Sędzia dawał kompanowi do zrozumienia że ta rozmowa jest bezcelowa.
-Z jego woli?- Podniósł nieco ton, ale z racji daleko osadzonego miejsca i tak nie było go słychać.- Raczysz żartować... Ona namieszała mu w głowie... Ot co!
-Przyjacielu, to nie miejsce i czas...
-Jeżeli Wielki Cesarz w swej mądrości opuści Audium na kilka tygodni, ja już ją sprowadzę do lochów Departamentów Agonii- Przerwał wypowiedź Sędziego i przeraził go tymi fanatycznymi słowami.
-Uspokój się!- Powiedział na głos Wielki Sędzia, lecz nikt na niego nie zwrócił uwagi.- Ostrzegam cię, jeżeli powiesz coś co nastaje na małżonkę Cesarza, a tym bardziej będziesz jej jawnie groził i to w mojej obecności, sam trafisz, do Departamentu Agonii. Prawo, to prawo! A ona w świetle prawa jest żoną Cesarza... zrozumiałeś?
Jednak Mistrz Kodeksu nie odpowiedział, ze skwaszoną minął wyprostował się na siedzisku.
Cesarz uderzył dwa razy w stół i wszyscy ucichli, każdy z mężczyzn wyprostował się i przyjął poważną minę. Każda z dwudziestu jeden twarzy spojrzała w kierunku Cesarza.
-Wezwałem was ponieważ jestem ciekaw postępów, jakie zaszły w dziedzinie armii automatów.- Cesarz Allan’reo zabrał głos.- Co możecie mi powiedzieć na jej temat?
Pierwszy zerwał się Naczelny Konstruktor.
-Wasza Wysokość pozwoli że przedstawię jednostkę od strony technicznej.- Na te słowa Cesarz skinął głową, przyznając aprobatę. Konstruktor ukłonił się i kontynuował.- Miesiąc temu skończyliśmy pracować nad stalowym wojownikiem model Mark-1. Był to nieuzbrojony sterowany magią metalowy żołnierz, który mógł wykonywać wiele prostych prac. Jak Wasza wysokość pamięta, trudno było nim sterować, a nauczenie go walki graniczyło z cudem, dlatego porzuciliśmy ten pomysł. Nowy model, Mark-2 to modernizacja poprzedniej wersji. Zrezygnowaliśmy z „człowieczego” wyglądu wyglądu, celem poprawienia parametrów. Stalowy Wojownik, nadal ma humanoidalną formę jednakże, nie przypomina już zwykłego żołnierza, ale bardziej drapieżne, dzikie zwierzę. Można powiedzieć że wygląda bardzo groźnie. O systemie sterowania powinien opowiedzieć Mistrz Metalurgii.- Konstruktor zwrócił się w stronę mężczyzny i usiadł. Mistrz powstał i nieco ochrypłym, od pracy przy rtęci, głosem ciągną wypowiedź poprzednika.
-Ponieważ ostatni model wymagał bezpośredniego kontrolowania przez maga, nie dało się go przystosować do obecnych warunków pola bitwy. Poza tym wszyscy wiemy że na Szarej Ziemi, ani nasza, ani Yakatańska magia nie działa, dlatego postanowiliśmy umieścić w naszych wojownikach rtęciowy rdzeń z zakodowanymi ruchami i akcjami. Postanowiliśmy że kluczami do każdego z zaklęć akcji będzie odpowiedni dźwięk. Dzięki temu jeden specjalnie wyszkolony organista będzie w stanie dowodzić kilkoma regimentami na raz.
Teraz powstał Mistrz Hut, przejmując pałeczkę wywodu.
-Naturalnie trzeba użyć najprzedniejszej stali jaka jest możliwa, by zapewnić nowym wojownikom maksymalną ochronę. Dlatego postanowiłem zastosować nowy rodzaj stali wysokowęglowej oraz płyty okrywowe zmiennie hartowane, dzięki czemu, po tych samych kosztach zwiększymy wytrzymałość i elastyczność, oraz tolerancje na temperatury. Kto wie... może i uda nam się powybijać te wstrętne smoki?- Ostatnie zdanie sprawiło że Cesarz spojrzał na niego z ukosa oraz z gniewem w oczach. Mistrz zrozumiał, że poruszył przypadkiem drażliwy temat i zaczerwieniwszy się na twarzy opuścił głowę. Po chwili ciszy i karcącego spojrzenia władcy, uznał że może już kontynuować.- Tak... teraz... Teraz chciałem powiedzieć co nieco o punktach dowodzenia, mianowicie o samych organach. Należy zapewnić organistą naprawdę dobrą ochronę, dlatego pomyśleliśmy nad mobilnymi organami które zarazem będą w stanie przenosić w sobie Stalowych Wojowników. Dzięki temu mamy cały bitewny i w pełni operacyjny kompleks, a dzięki modernizacji, o której zaraz opowie mój przyjaciel- Spojrzał na Konstruktora.- W krytycznych momentach walk będziemy mogli scalić wojowników w jedną potężną jednostkę.
Wyraźnie zaciekawił Allana’reo ostatnim zdaniem. Cesarz spojrzał z zaciekawieniem w stronę wstającego mówcy który wyraźnie cieszył się ze swojego geniuszu.
-Postanowiliśmy że konstrukcja wszystkich jednostek będzie kompatybilna, to znaczy że będą się mogły ze sobą spajać, i tworzyć na przykład, podzespoły dla większej jednostki, którą było by samo, mobilne centrum organisty. Oczywiście nie miało by sensu dalsze „odgrywanie” melodii. Organista musiałby się podłączyć bezpośrednio do mechanizmu sterującego, albo raczej on do niego. W klatce piersiowej organisty zamontujemy wtyczkę w którą wsuną się odpowiednie przekładnie. Te z kolei, poruszane naciskiem odpowiednich mięśni, będą przewodzić machinie poprzez sieci stalowych włókien i rtęciowych przekaźników.
Teraz powstał Wielki Zbrojmistrz i dumnie oznajmił.
-Fazy testowe zakończyły się pełnym sukcesem i powodzeniem! Testowy Regiment jest w pełni operacyjny a jego walory bojowe zaskoczyły nas samych! Z tego miejsca pragnę zaprosić Waszą Wysokość na przegląd. Dzięki tej nowej armii możemy nareszcie przechylić szalę zwycięstwa na naszą korzyść a Yakata, przestanie być nam zagrożeniem!.
Cesarz skinął głową.
-Akceptuję twoje zaproszenie Wielki Zbrojmistrzu, ale niepokoi mnie sytuacja na Szarej Ziemi. Czy to prawda, że Yakata po raz pierwszy ruszy na tą wyspę ze wszystkimi sprzymierzeńcami?
-Nie mamy pewności czy te pogłoski są aby na pewno warte uwagi.- Powiedział Patriarcha Porządku.
-Niemniej jednak w każdej plotce jest nieco prawdy i należy się mieć na baczności.- Wtrącił Patriarcha Chaosu.- Należy zauważyć że my świetnie sobie radzimy uzupełniając legiony techniką i jakością, południe natomiast chwyta się wszystkiego innego. Od zawsze rozumowali w ten sposób. Od zawsze uważali że większą chmarą więcej zdziałają i to na ich logikę było by bardzo rozsądne. Gdybyśmy spojrzeli na ten problem z perspektywy ich poziomu rozwojowego, to nie bujda, ani plotka, ale poważna informacja. Jeżeli pojawiła się taka plotka to znaczy że oni już na to wpadli a nie sądzę że są na tyle głupi by przeoczyć takie rozwiązanie. Według moich kalkulacji to prawda w dziewięćdziesięciu procentach!
-W takim razie, nie możemy tracić czasu na ceremonie i przeglądy. Ufam wam, bo nie zawiedliście mnie ani kraju gdy był w potrzebie. Dostajecie moje pozwolenie na produkcje seryjną.- Cesarz mówił bardzo entuzjastycznie.- Odwiedzę Huty Arkanas przy okazji...
-Dziękujemy Panie.- Odpowiedzieli jednocześnie przedstawiciele Pałacu Honoru, Nauk i Arkanów, bardzo dumni ze swego dzieła.
Wielki Ataman stał wyczekując momentu aż inni usiądą. Kiedy to się stało, potężny mężczyzna o twardym spojrzeniu, ze zdobionym czarno-złotym płaszczem opinającym się na piersi, zabrał głos.
-Panie, chciałem jednak poinformować że jakakolwiek przyszła kampania nie może być prowadzona jedynie przez Stalowe Regimenty. Rozpatrzyłem ewentualności które i ty w swojej mądrości rozpatrzysz, dlatego zgodzisz się ze mną Panie, że istnieje wielkie zagrożenie w razie awarii lub zniszczenia mobilnego centrum organisty.- Ten człowiek był uważany za bardzo zdecydowanego i konsekwentnego, ale tym razem strach gościł w jego głosie. Ataman wziął jeszcze jedną ewentualność za realną. Mianowicie koniec Cesarskich Legionów. Obawiał się nadmiernego entuzjazmu ze strony Wielkiego Władcy, że ten mimo wszystko nakaże rozwiązać wierne mu regimenty złożone z lojalnych żołnierzy i zastąpi je maszynami. To wszak odległe wizje, ale najlepiej zacząć w tej sprawie działać już teraz. Nikt nie wnosił sprzeciwu, ponieważ nikt z tu zebranych nie śmiał podważać autorytetu tego inteligentnego i bardzo lojalnego żołnierza.- Poza tym, o ile się nie mylę muzykę można zaburzyć, lub rozproszyć, albo, co najgorsze, druga strona sama może zacząć grać, jeżeli się okaże na tyle inteligentna, by na to wpaść.
-Przepraszam...- Wtrącił Mistrz Metalurgii.- Chciałem jedynie powiedzieć że ta ostatnia opcja jest raczej niemożliwa. Poza tym, Stalowe Regimenty nie obrócą się przeciwko nam, ponieważ każdy ze Stalowych Wojowników, posiada niezależne oczy.- Spojrzano na niego z zaciekawieniem.- Poprzez wprawienie w ruch pięciu małych obręczy, umieszczonych w oczodołach, podczas szybkiego wirowania, wytwarzany jest ledwo zauważalny, punkt przyciągania. Na szczęście, jest na tyle duży, by pochłaniać światło i na tyle duży by móc go scalić z rdzeniem, za pośrednictwem przewodów rtęciowych. W rdzeniu natomiast, magowie zapisali kilka wskazówek dla Stalowego Wojownika, na przykład informacje: Jak rozpoznać sojusznika, czy jak modulować akcje by uniknąć ciosu.- Mężczyzna ukłonił się i usiadł.
-Dziękuję za tę informację.- Zaświadczył Ataman.- Wasza Wysokość, proszę nie zapominać, że nowy rodzaj uzbrojenia nigdy jeszcze nie był na prawdziwej wojnie. Jeżeli na Szarą Ziemię wyślemy jedynie maszyny, to w przypadku ich awarii czeka nas straszliwa klęska! Dlatego proponuje by do przyszłej Kampanii na Szarą Ziemię wysłać dodatkowo, nasze najlepsze regimenty! Nic nie ryzykujemy, jeżeli faktycznie Stalowi Wojownicy okażą się zwycięzcami. W takim przypadku ten „wypad”, dla armii, oznaczać będzie jedynie rutynowe zadanie strażnicze. Postoją i popatrzą jak zdobywamy Szarą Ziemię! Będą światkami wielkiego zwycięstwa. Ale! Jeżeli nowa broń zawiedzie... To oni będą musieli odsłaniać odwrót, to oni będą musieli dopilnować, by nowa technologia nie wpadła w ręce wroga. Proponuje tym samym wcielić do służby najbardziej zasłużone regimenty weteranów, ponieważ żadne inne nie posiadają doświadczenia z walki na Szarej Ziemi. Proszę pamiętać że wojewodowie ostatnich kampanii są już tak znani pośród Yakatan że presja psychologiczna stanowić będzie dodatkowy nam atut. Co więcej, jeżeli Królowa Yawdi, oddelegowała ze służby swe najbardziej doświadczone oddziały, to my zyskamy poważną przewagę w jakości, natomiast jeżeli Yawdi nadal trzyma przy sobie weteranów to młode bataliony i niedoświadczeni wojewodowie, nie dadzą sobie rady.
-Tak.- Oznajmił uprzejmie Cesarz.- Masz rację Wielki Atamanie. Dziękuję za twą, jak zawsze, dobrą i mądrą radę. Jakie bataliony zamierzasz zwerbować?
Ataman uśmiechnął się do swego władcy, po przeciwnej stronie stołu.
-Legendy, mój panie... Legendy.

Fabian, rozbudził się kiedy było już południe. Umył się i ubrał, po raz pierwszy od dziesięciu lat, w coś co nie było mundurem. Uczesał, a raczej przygniótł włosy i wyszedł z domu, na długą aleję, przechodząc przez mały ogród, znajdujący się między bramą a samą willą. Oba słońca żwawo biegły przez nieboskłon. Jedno ogromne i żółte, drugie małe i błękitne.
Postanowił zwiedzić niegdyś znajome okolice i zawędrował do dzielnicy, gdzie znajdował się jego dom, a raczej jego resztki po najeździe Yawdi. Domu nie było, na tym miejscu stał warsztat, w którym rzemieślnicy produkowali meble.
Wróciły wspomnienia. Pamiętał najazd brutalnej kohorty Yakatan, którzy na każdej wojnie wyglądali tak samo. Dziwne skórzane zbroje obite metalem w najgrubszych punktach, wyglądały dosyć ciekawie i strasznie za razem. Uwielbiali się zbroić w niekrępujące zbroje, zapewniające jednak wystarczającą ochronę by przeciwstawić się standardowym ostrzom. Byli szybcy i zwinni, unikali ciosów a wtedy, kiedy widział ich po raz pierwszy, ponad dziesięć lat temu, z jakim kunsztem posługiwali się sztyletami, poczuł niesamowity podziw dla tych wojowników.
Fascynacja zmieszała się z nienawiścią kiedy zobaczył, młodą, rudowłosą i piękną dziewczynę dosiadającą grzbietu tygrysa, która rozkazywała wojownikom z wielkim zapałem. Leżał on wtedy pod ruiną swego domu. Pod ciężką kłodą, ale gdyby mógł, podniósł by się i chwyciwszy, leżący przy jednym z martwych, sztylet, rzucił by się na nią z wielką rozkoszą, rozcinając młodą opaloną skórę.
Tą twarz zapamiętał najlepiej i na każdej wyprawie szedł pierwszy, przed batalionem by ujrzeć tą twarz i rzucić się w tym kierunku, z całą swoją furią i całą swoją dzikością.
Nikt nie spodziewał się najazdu na Audium. Nikt by się nie ośmielił. To stolica i największe miasto świata, trzeba było wielkiej głupoty, lub prawdziwego geniuszu, by ugodzić w samo serce. Atak był nieoczekiwany. Flota Yawdi uderzyła bezpośrednio w Audium. Zazwyczaj agresor miał w zwyczaju, walczyć o Białą Ziemię, by zdobyć jakikolwiek przyczółek, ale tym razem mocno przerzedzona, przeprawą przez Pierścień Tajfunów, flota Yakaty, w niewielkiej liczebnie grupie, zaatakowała samo Audium! Zapewne decyzja ta została podjęta spontanicznie, jak wszystkie decyzje królowej Yawdi. Najprawdopodobniej straciła zbyt dużo okrętów i ludzi by jej pierwsza ofensywa, jako młodej królowej, rozbiła potężny garnizon Białej Ziemi. Wpadła więc na śmiały plan ugodzenia młodego Cesarza.
Atak rozbił się po kilku godzinach, błądzenia w Audium, którego Yakatanie nie znali. Rozproszywszy się, byli skutecznie eliminowani przez oddziały straży miejskiej oraz batalion kosynierów.
Ten dzień wstrząsną całym Badanum, i Cesarstwo poczuło się zagrożone. Zaczęto obwarowywać miasta i umieszczać w każdym przynajmniej jeden batalion kosynierów i lansjerów, pod postacią garnizonu miejskiego.
Zniszczenia były niewielkie, zaledwie kilka dzielnic zostało poważnie uszkodzonych, ale Królowa Yawdi pokazała jaka potrafi być groźna i do czego jest zdolna! Pokazała jaka jest z siebie dumna! Co prawda, nie miała sposobności by nacieszyć się swym osiągnięciem. Szybko wyparto jej przerzedzone niedobitki tajfunów, z powrotem w morze.
Fabian Arianda wstąpił do pobliskiej gospody i zamówił sobie kufel słodkiego piwa, jakie było ostatnio w modzie. Siedział rozluźniony przy ladzie i sączył trunek, podobny w smaku do miodu. Zdał sobie sprawę że od bardzo dawna nie rozmawiał z żadnym cywilem. Nie chodzi tu o zamówienie piwa przed barmanem, ale rozmowa jak obywatel z obywatelem, o tym co się dzieje w państwie z punktu widzenia zwykłych, szarych ludzików.
W drzwiach gospody pojawił się wysoki cień. Mężczyzna wszedł do pomieszczenia i przez chwilę przyglądał się Fabianowi z profilu. Zasiadł tuż obok, przy ladzie. Był potężny ale bardzo stylowo ubrany. Gładkie czarne spodnie oraz błyszcząca biała koszula, do tego czarne, zamszowe rękawiczki i stylowa, czarna aksamitka zawiązana na szyi. Na krzesło obok rzucił ciężki gruby płaszcz, który cicho brzękną i spojrzał w stronę Fabiana.
-Nawet nie muszę na ciebie patrzeć Egon, żeby wiedzieć że to ty.- Dodał spokojnie, po czym zaśmiał się do kufla i zwrócił się w stronę kompana. Powitał przybysza szczerym uśmiechem.- Jak się podoba w cywilu?
Rozmówca sprawiał wrażenie tępego osiłka, jednakże nie raz zaskakiwał innych intelektem.
-Cóż, to się dopiero okaże, dowódco...
-Po prostu Fabian... nie jesteśmy w armii.- Przerwał mu rozbawiony, były wojewoda.
-Heh... trudno się będzie przyzwyczaić.- Wysapał.- Aż dziw, że to dopiero jeden dzień... Jeden Dzień! A tak mi tego brakuje. Ja po prostu tu nie pasuję.- Zamyślił się.- To normalne życie, jest dla mnie czymś zupełnie nienormalnym, ale to zapewne naturalne dla człowieka, który nigdy normalnie nie żył... Nie wiem nawet jak zwracać się do ludzi, nie stukając przy tym obcasami.
-Ciężka sprawa.- Fabian wziął duży łyk.- Może spróbujesz? Słodkie, ale całkiem dobre.
Egon skinął twierdząco głową i dał barmanowi ręką znać że także jest spragniony i z chęcią wypije kufel piwa.
-Słyszałeś co się w kraju dzieje?
-Nie...
-Podobnież chcą wyruszyć a kolejną wyprawą na Szarą Ziemię.
Fabian, omal się nie zakrztusił.
-Co?- Spytał wyczekująco.- Przecież nowo zwerbowane bataliony nie dadzą sobie tam rady!
-Spokojnie... od wczoraj zdążyłem się nasłuchać, wielu plotek. Wiem że tym razem to nie ludzie mają walczyć, ale nowe zabawki magów.
Powrócili do picia piwa.
-Ciekawe... co ci szarlatani znowu wymyślili?
Barman podszedł do nich, z zaciekawieniem przyglądając się ich twarzom. Czystą ściereczką, wycierał szklany kufel. Ten grubawy starszy pan o łysince w kształcie podkowy zagarnął znienacka.
-To panowie nie wiedzą?- Spojrzeli wpierw na siebie, potem na niego.- Armia Automatycznych wojowników... tak mówią! Produkują ich setki, ba całe tysiące, w hutach pod Arkanas... Podobnież są niezniszczalni! No tak przynajmniej głosi orędzie z Pałacu Słowa.
-Drogi panie, Pałac Słowa gada wiele rzeczy, jak to zwykle. Ile z tego jest prawdą nie wiemy. Ja tam uwierzę jedynie w słowa Cesarza.- Egon podkreślił ostatnie zdanie.
Barman przez chwile przyglądał się Fabianowi, marszcząc brwi, jakby próbował sobie przypomnieć coś bardzo ważnego. Przechylał głowę raz na prawo raz na lewo, aż zrobił wielkie oczy a uprzejma pulchna twarz, starszego, siwego barmana, ozdobiła się w uśmiech.
-Ach... to pan! Nie poznałem pana. Fabian... zgadza się?
-Tak.- Przytaknął z uśmiechem.
-No proszę, a ja pamiętam pana jeszcze jako małego berbecia... Mieszkał pan tutaj niedaleko... chyba dwie przecznice dalej?
-Zgadza się. Też pana pamiętam, panie White. Często przychodził pan do ojca jak się buty psuły.- Przypomniał sobie beztroskie czasy Fabiana czternastolatka, kiedy jego ojciec szewc przyuczał go do zawodu. Lubił pomagać ojcu w pracy, zawsze też co nieco zarobił.
Miły starszy pan uśmiechnął się życzliwie.
-Uganialiście się za moją córką... Ehhh... szkoda że wyszła za tego nieroba, a była by dla pana świetną partią.- Zapewnił szturchając dłoń Fabiana łokciem.
Weterani znowu wymienili się uśmiechami. Znali się zanim wstąpili do armii. Wszystkich łączyła jedna i ta sama historia.
-Czy to nie Preston się do niej najbardziej dobierał?- Spytał potężny Lansjer, który szedł zaraz za Fabianem, w każdej bitwie.
-Tak... to był Preston. A właśnie co z nim?
-Też wyszedł, mieszka w sąsiedniej dzielnicy, jak się ostatni raz widzieliśmy, mówił że pierwsze co zrobi, to zaszyje się w jakimś domu rozpusty... na dwa, trzy lata.
Wspomnieli druha i powspominali także innych którzy pochodzili z tej części miasta. Gawędzili o różnych rzeczach, ale głównie o poległych przyjaciołach.
Barman w całej swej hojności, nie kryjąc uznania dla zasług wojewody-bohatera, nalewał kolejne kufle „na koszt zakładu”. Humor znacznie się poprawił. Swój wkład miał oczywiście ułatwiacz rozmowy w postaci alkoholu, ale naprawdę ważne było samopoczucie, że nie jest się jedyną samotną osobą, która ma problemy z przystosowaniem do nowych realiów. W tym mieście było wielu przyjaciół z dawnych regimentów. Oczywiście wiedział o tym i zdawał sobie sprawę, że takich jak on, zagubionych, jest więcej, ale zawsze możliwość usłyszenia tego od towarzysza, zmieniała postać rzeczy i nadawała takim myślom kolorów.
-Jakby się zastanowić, to nie jest tak źle, Egon. Może się zrobi jakieś zgromadzenie? Powspominamy Trzecią Kampanię. Razem jakoś przez to przebrniemy...
-Naturalnie... Powoli, małymi kroczkami, ale przebrniemy.- Zamyślił się były podwładny.- Pewnie Preston znowu wybije się z zakładem, „kto pierwszy znajdzie żonę”.
Fabian omal nie wybuchnął śmiechem.
-Ach no tak! Zakład! Ciekawe czy nadal aktualny?! Ten sam zakład co na polach rekrutacyjnych!
-Hmm... Coś sobie przypominam. Czy to nie wtedy Preston z Markiem podeszli do tego kolesia, co się okazał naszym wojewodą i zaproponowali mu wejście do gry?- Fabian jedynie potwierdził kiwając głową.- No tak! Dostali dwa miesiące porannych biegów, za szerzenie hazardu!
-A pamiętasz co powiedział po trzech tygodniach?- Spytał z uśmiechem.
-„Ale Zakład Aktualny!”- Wykrzyczeli jednocześnie i strzelili salwą śmiechu.
Po dłuższym namyśleniu doszli do wniosku, że czas odstawić kufle i pożegnać się. Egon znalazł już pracę a z racji tego, że miał ojca krawca, przed najazdem pozwalał mu praktykować u siebie w warsztacie. Egon miał tym samym trochę doświadczenia co dawało mu dobrą pozycję na starcie.
Trzeba przyznać że umiał szyć spodnie, bardzo eleganckie. Pokazał kilka swoich prac jednemu z krawców w sąsiedniej dzielnicy, a ten od razu wziął go na czeladnika. Egon wyglądał dosyć śmiesznie, siedząc przy małym stoliku, zwarzywszy że budowa, tego mężczyzny ledwo pozwalała mu przechodzić przez drzwi magazynu z materiałami. Doskonale radził sobie z maszyną do szycia, delikatnie i z wyczuciem, wprawiając koło zamachowe w ruch. Potężne palce z niesamowitą precyzją przewlekały nitkę przez maleńkie otworki, dla krawca który go zatrudniał, podziwianie Egona nawlekającego nici na igły było lepszą rozrywką, niż oglądanie sztuczek akrobatów.
Fabian, nie musiał na razie martwić się o pracę. Dostał tak wysokie wynagrodzenie, że od końca życia, mógł egzystować na oszczędnościach. Ale do czego by to doprowadziło? Musiał znaleźć sobie zajęcie, choćby dla własnego dobra i pozbycia się nudy. Być może dostał by posadę jako instruktor w akademii wojskowej? Miał w końcu dużo doświadczenia, a dla takiego weterana jak on, na pewno znajdzie się miejsce, choćby i mieli wywalić jakiegoś mniej zasłużonego instruktora. Z drugiej strony jeżeli ostatnie orędzie Pałacu Słowa było prawdą, to nie ma czego szukać. To tylko kwestia czasu zanim go zwolnią.
Teraz ex-wojewoda zdążał do swojego nowego domu, kurtkę miał luźno zawieszoną na ramieniu, i jedną rękę trzymał w kieszeni czarnych, gładkich spodni, które w Audium były chyba ostatnim krzykiem mody, ponieważ prawie każdy mężczyzna je nosił.
Kiedy miał już wejść na teren swojej posesji, zaczepiło go dwóch Lansjerów i wręczyło list z pieczęcią Atamańską. Miał przeczucie że, nie wróży to nic dobrego.

W Pałacu Sprawiedliwości panuje pewne specyficzne poczucie strachu. Sam Pałac, choć drugi najwyższy po Pałacu Władzy, sam w sobie jest niegroźny. Naprawdę groźne są jego podziemia. Ciągnął się dziesiątkami kondygnacji i kryją prawdziwie mroczną stronę Badańśkiej sprawiedliwości.
Znajdują się tu trzy departamenty, z czego jeden budzi największą grozę, ponieważ gdy raz się trafi do Departamentu Agonii, nie ma już powrotu na powierzchnię. Audium dysponuje skomplikowanym systemem wyciągania informacji od ludzi którzy łamią prawo, lub są pochwyconymi szpiegami. Żadnemu z innych królestw nie udało się opracować tak doskonałego aparatu grozy, jak ten. Nie wystarczyło bić na zabój... O nie, to były sposoby barbarzyńców z południa. O wiele lepiej działał strach, który tu stosowano. Strach niszczył umysł i nawet najdzielniejszego i najbardziej opornego człowieka udawało się doprowadzić tu do obłędu.
Cesarz uważał to za niezmywalną plamę na swym pięknym kraju, ale godził się na istnienie trzech departamentów, bo jednak sam fakt ich istnienia, sprawiał że kradzieże, zabójstwa i inne występki zostały niemalże wyeliminowane ze społeczeństwa. Wystarczyło że potencjalny złoczyńca spojrzy w kierunku Pałacu Sprawiedliwości i od razu przechodzą mu chęci na rozboje.
Trzy departamenty: Departament Bólu, Departament Agonii oraz Departament Rzezi. Trzy departamenty, narzędzia prawa, które zawsze karały winnych, za to z tak potworną surowością, że lepszą alternatywą było samobójstwo niż danie się złapać.
Schodząc w głębiny Pałacu Sprawiedliwości, pierwszym z kolei był Departament Bólu, gdzie to staroświeckimi metodami tortur, zmuszano do mówienia zwykłych ulicznych oprychów. Tutaj odbywały się kary cielesne. Na dwudziestu kondygnacjach, tego departamentu, były rozmieszczone podziemne lochy, zupełnie pozbawione światła. Jedynie główne korytarze administracyjne były oświetlone. Człowiek trzymany w kompletnych ciemnościach przez dłużej niż miesiąc, zmuszony jeść mięso pochwyconych na ślepo surowych szczurów, popada w obłęd i sam szuka sposobu żeby się zabić. W lochach, rozchodzi się smród gnijącego ludzkiego mięsa. Niektórzy bardziej wygłodniali, zjadają rozkładające się tygodniami trupy, by tylko w jakiś sposób przeżyć. Straszliwe choroby prędzej czy później dopadają najbardziej opornych. Co jakiś czas do lochów wpuszcza się szkarłatniki, aby pochłonęły zalegające szczątki. Te paskudne, tłuste i śmierdzące czerwie, świetnie oczyszczają cały teren, zjadając nawet kości.
Ktoś kto znajdzie ułamaną kość, może uznać się za szczęściarza, bo podcięcie sobie żył jest w takiej sytuacji najlepszym wyjściem. Jeżeli nie to można przegryźć skórę na nadgarstku, lub rozdrapać sobie szyję paznokciami.
Działanie tego departamentu jest proste. Wtrącić do lochu i już po nim. Departament Agonii natomiast, zajmuje się o wiele bardziej wyrafinowaną formą, zabijania, a może raczej... „utrzymywania jak najdłużej przy życiu”.
Departament Agonii zajmuje kolejne dwadzieścia kondygnacji i na tych poziomach znajdują się cele dla więźniów, przeznaczonych do przesłuchań, a także cele dla „przesłuchiwaczy”. Badańczycy doszli do wniosku że do bardzo wyszukanych zadań, są potrzebni, wyszukani ludzie. Tak jak organiści do komunikacji, tak mistrzowie cierpienia, do przesłuchiwania i tortur. Przełożeni nazywali ich zwierzętami. Te kaprawe ludzkie istoty od dzieciństwa wychowywane, by zadawać ból. Zadawanie cierpienia stało się koniecznością i drugą naturą, zupełnie jak oddychanie. Musieli robić swoje, dlatego w obawie że pokaleczą się siedząc we własnych celach, odcięto im dłonie i zastąpiono mechanicznymi wszczepami. Kiedy przychodził dzień pracy, podczepiano takiemu mechaniczne ręce, do specjalnych gniazd i wtedy ścięgna łączyły się ze stalowymi linkami, poruszającymi całą dłonią.
Ci obłąkańcy stosowali całą gamę chwytów, subtelnych, a zarazem bardzo bolesnych. Jednym z ulubionych było zdzieranie skóry z kawałka ręki i posypanie świeżej, ociekającej krwią rany, pędrakami żywiącymi się ludzkim mięsem. Spętana ofiara bezczynnie patrzyła jak jego ramie jest pochłaniane, przez larwy płomiennika (mięsożernej muchy), z bliska obserwował jak wgryzają się w mięśnie i przerywają włókna, zostawiając wszędzie ociekający i cuchnący śluz. Ofiara je słyszała, słyszała to „mlaskanie”. Kiedy larwy dogryzły się do nerwów, ofiarę zazwyczaj dopadały straszliwe konwulsje. Większość przesłuchiwanych poddawała się na sam widok słoika larw. Tych twardszych podtapiano kwasem, lub przypalano. Rekordzistów wytrzymałości zabierano na mały pokaz do Departamentu Rzezi, gdzie miał okazję obejrzeć jak wygląda człowiek, w całości starty na papkę, przez gruboziarnistą, hutniczą szlifierkę. Jeżeli nadal się opierał, krojono go na kosteczki, poczynając od nóg, lub zaszywano w jego wnętrznościach uśpione zwierzę, które rozbudzone wstrząsem elektryczny, próbowało się wyszarpać na zewnątrz. Te sposoby były doprawdy rzadkością, ponieważ niewielu było na tyle głupich żeby w ogóle trafić do Departamentu Agonii. W hali sądowej, ostrzegano przed konsekwencjami i wszystkim co może czekać skazanego, jeżeli nie będzie współpracować. Ci którzy po rozprawie, przyznawali się do winy, byli karani wysoką grzywną, lub pobytem w lochu publicznym, w jednym z więzień. Do Departamentów, trafiali zazwyczaj mordercy i szpiedzy. W Badanum, za życie płaciło się życiem, więc jeżeli ktoś popełnił morderstwo umyślnie, był eksterminowany. Jeżeli był to wypadek, prowadzono rozprawę w jednej z wielu sal sądu, mającą na celu określenie winy.
Wielki Mistrz Kodeksu, chodząca księga, człowiek który pamiętał każdy paragraf, jak wielu „chodowanych” miał nieokreśloną naturę. Od początku edukacji, wpajano mu zasady lojalności. Wyrobił w sobie paranoiczny fanatyzm i chore uwielbienie dla Cesarza.
Wielki Mistrz Kodeksu siedział w swojej komnacie i przeglądał zwoje, kiedy naszedł go gość. Długa czarna szata, bogato zdobiona w wersety ksiąg, zapisane alfabetem runicznym, zwisała z ramion łysego mężczyzny. Lśniąca biała broda zwisała z jego podbródka, zapleciona w warkocz długi do pasa. Oprócz tego akcentu, jego twarz była zupełnie pozbawiona owłosienia, wliczając w to powieki i brwi. Mężczyzna był średniego wzrostu, ale dosyć dobrze zbudowany. Miał podobnież sto czterdzieści lat, a wyglądał młodo. Skórę miał jędrną i groźnie napiętą na złowieszczej twarzy. Gdyby zgolił brodę, wyglądał by na trzydziestolatka. Wielki Mistrz Kodeksu podniósł głowę, znad papierów i rozpoznał Arcymaga, który bez kapelusza i ciężkich tunik wyglądał raczej niegroźnie.
-Ach tak... Usiądź proszę.- Wskazał mu stalowe krzesło naprzeciw siebie.
Arcymag podszedł i usiadł z wielką gracją, godną człowieka o wielkiej mocy i władzy.
-Co jest powodem mego wezwania?- Spytał groźnym głosem.
-Problem. Zawsze ten sam. Ale teraz jest okazja, by się go pozbyć.
-Co masz na myśli?
-To coś, co się śmiało związać z naszym drogim Cesarzem!
Arcymag wzruszył ramionami.
-Czy ty naprawdę nie możesz sobie odpuścić? Mnie też ten problem boli, ale nie zrobię niczego, co miało by skrzywdzić naszego władcę!
-Oj dajcie wreszcie spokój z tymi farmazonami! Tu właśnie chodzi o to by podtrzymać linię! Wiesz że Cesarz musi mieć Syna! Inaczej dynastia upadnie, a jeżeli dynastia upadnie, legnie i kraj!
-Przecież on rządzi jakieś dwadzieścia lat! A przed nim całe wieki na takie kroki! Jeżeli chce się z nią wiązać, proszę bardzo!- Arcymag wydawał się rozdrażniony, postawą Mistrza Kodeksu. Ten jako jedyny ze wszystkich, nie tyle nie akceptował Thilanny, ale jej wręcz nienawidził. Obawiano się że któregoś razu, w obecności Cesarza, rzuci się na nią ze sztyletem.
-Nie rozumiesz mnie! Mam plan, dzięki któremu skorzystamy wszyscy i pozbędziemy się jej raz na zawsze!- Krzyczał tak głośno, że Arcymag poczuł się nieswojo. Przecież gdyby ktoś stał za drzwiami po drugiej stronie byli by „ugotowani”.
-Trochę ciszej jeśli możesz...- Napomniał Arcymag. Mistrz Kodeksu, zniżył ton, bo zauważył że rozmówca, stał się zaciekawiony tematem.
-Niedługo Cesarz wyjedzie z pałacu, zapewne odwiedzić Huty. Ona zostanie sama. Dlatego potrzebuje twojej pomocy.- Jeszcze bardziej zniżył ton do iście konspiracyjnego szeptu.- No wiesz jak to jest... ja mam lochy, ty masz magię.
-Rozumiem. Oczekujesz że ją pochwycę i powstrzymam od transformacji?
-Dokładnie!- Arcymag bezbłędnie rozpoznał zamiary Miestrza Kodeksu.- W Departamencie Agonii przygotujemy specjalną celę, którą naznaczymy magią i zapieczętujemy ją w tej postaci. A nawet jeśli, to transformacja w tych ciasnych korytarzach, grozi jej złamaniem karku.
-I co dalej?
-Trzeba upozorować zniknięcie. Wiem że jeżeli udało by się stworzyć iluzję, jej wychodzącej z pałacu, to by wystarczyło, do tego podrzucimy spreparowany liścik z pożegnaniem.
-Wiesz że magowie dostrzegą iluzję? Rozpoznają że to falsyfikat Thilanny.
-Nie rozpoznają...- Uśmiechną się szyderczo do Arcymaga.
-Jak to nie rozpoznają?- Spytał lekko zdumiony.
-Nie rozpoznają, ponieważ, dzień wcześniej ty ich wszystkich zwołasz na jakąś rutynową naradę, z resztą cesarz planuje kolejną ofensywę, a to świetny pretekst do zwołania narady, w dodatku będziesz miał alibi. Jedynie służba zobaczy ją wychodzącą.
-Hmmm... dobrze... A co z tego będę miał?
-Naturalnie satysfakcję, ponieważ przysłużysz się dynastii i Cesarzowi, a do tego... Pomyśl... jedyna taka sposobność, by przeprowadzić testy na żywym okazie!
Arcymag zamyślił się i powędrował oczyma w górę, spojrzał jeszcze raz, na swojego niskiego, z natury parszywego rozmówcę.
-Muszę to przemyśleć... dam ci znać o mojej odpowiedzi.- Powstał i pożegnał Mistrza Kodeksu.
Kiedy wyszedł z komnaty zamyślił się po raz kolejny. Porządek dusz... tak... To ścieżka którą podąża każdy duch i nie powinno się jej zaburzać, by nie wywołać bardzo przykrej reakcji. Wiedział jednak to co każdy inny mag. Nie powinno się jej zaburzać magią, ale Mistrz Kodeksu miał narzędzia. Miał wielkie Departamenty. Nic im nie wiadomo na temat zaburzania ścieżki narzędziami. No cóż, widocznie należało by się przekonać, czy konsekwencje będą równie burzliwe. Arcymag już podjął decyzję.
Kiedyś, kiedy był jeszcze początkującym akolitą próbował zrozumieć uczucia, ale robił to w sposób naukowy.


Czekamy na drugą część
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • degrassi.opx.pl