alexisend
Mam wątpliwości czy dobrze umieszczam temat, ale co tam ...
W tym miejscu chyba nie przeszkadza.
To było dzisiaj rano, dochodziła 7-ma. Wracaliśmy z moją dwójką ze spaceru, do wyjścia z lasu zostało nam ze sto metrów. Usłyszałem za sobą dziwny dźwięk, coś jak tupot..., odwróciłem się i zobaczyłem trzy malamuty! Wrażenie trudne do opisania. Były tuż obok mnie; wydaje mi się, że jeden pies i dwie suki. Duże, roześmiane z ładnie utrzymanym futrem nie wyglądały na psy długo błądzące po lesie. Nie miały ani smyczy, ani uprzęży. Zdębiałem. Lawina myśli przeleciała przez głowę. Musiały uciec, i to przed chwilą. Jakie one piękne! Trzeba je zabrać do domu i przez Forum szukać właściciela. Jak je do nas wszystkie razem doprowadzić? Moje huszczaki wydają się wyrośnięte, a przy tych bykach są takie drobne. Strasznie fajne musi być posiadanie watahy liczniejszej niż dwa zwierzaki. Zagłaskał bym je wszystkie! A mojemu juniorowi, przyznaję słabo socjalizowanemu, coś się nie spodobało czy może od razu chciał przewodzić tej nagle powstałej sforze. Wymienił warkoty z psem wiodącym spotkaną trójkę. Krótkie to było gadanie, bo malamuty ruszyły przed siebie. Odbiegły na jakieś 50 metrów, zatrzymały się i wróciły. Roger znowu miał jakieś uwagi (histeryk z niego) i zanim się obejrzałem został trochę przeciągnięty po ziemi, szczególnie przez lidera tamtych. Xara też nieco „dostała” – w czasie szamotaniny wszystkie psy po prostu przeszły po niej. Trwało to wszytko kilka sekund, choć tam wydawało mi się, że dużo dłużej, bo nie potrafiłem opanować zwierząt i nie wiedziałem co zrobić. Myślałem, że rzucę się w ten futrzany kłąb i zacznę je rozdzielać (narobiłbym, oj narobił...). Dodatkowo moje huszczaki były na smyczach. Nic się nie stało, ale Roger uwolnił się z obroży. I kiedy malamuty ponownie ruszyły przed siebie, pobiegł za nimi. Na nic się zdały nawoływania, cała czwórka bardzo szybko zniknęła mi z oczu. Co czułem, trudno napisać. Jakąś mieszankę strachu, przerażenia i lęku o Rogera. Razem z Xarą potruchtaliśmy za nimi i wybiegając z lasu zobaczyłem, że młody biegnie w naszym kierunku. Ulga, ale ulga! Usiadłem na drodze i mocno go przytuliłem. Kiedy zapinałem mu obrożę nadszedł właściciel malamutów. Zakręcony całą przygodą, która trwała wszystkiego może 5 minut, rozmawiałem z nim wesoło. Zaskoczony dowiedziałem się, że mieszkają w pobliskiej miejscowości, że zawsze biegają swobodnie, że dawno nie były na spacerze i uciekły zaraz po wyjściu samochodu, że mają zwyczaj biec samotnie około kilometra i wracać. I tak się pożegnaliśmy. Mam nadzieję, że spotkał się ze swoimi ślicznymi podopiecznymi.
Jeżeli chodzi o Rogera, to został moim zdaniem ustawiony przez większego , starszego i bardziej doświadczonego psa. Widzę teraz jakby migawki z całego zajścia. Roger ubłocony i wyśliniony, ale spokojny usiadł na chwilę obok mnie. Gdy schyliłem się, aby złożyć mu obrożę, pobiegł za malamutami merdając ogonem. Jakby zrozumiał swoją pozycję w tej „nowej” grupie, zaakceptował ją i chciał się bawić na zadanych mu warunkach. Może to go czegoś nauczy i nieco poskromi młodzieńczą werwę. Dla mnie najważniejsze i najbardziej radosne jest, że wrócił; że zrezygnował z towarzystwa i wrócił. Jeszcze zyskał w moich oczach!
Jest późna noc, a ja nie mogę w pełni ochłonąć po tym rannym spotkaniu. Szczególnie ten pierwszy moment, gdy zobaczyłem malamuty tuż przy mnie, wydaje mi się wręcz mistyczny. To było tak niespodziewane! Xara i Roger nic nie wyczuły! Tamte dogoniły nas, zwolniły, a ich roześmiane mordy zdawały się mówić „no i jesteśmy”. Odlot. Metafizyka. Ułamek sekundy poza wszelkim miejscem i wszelkim czasem, wrażenie przebywania i białej przestrzeni. Pierwsza myśl: to się nie dzieje naprawdę; wydaje mi się. I myśl druga: Panie Boże dokąd mnie zaprowadziłeś?
I bardziej przyziemnie na koniec. Trzy duże malamuty biegnące same przez las. Widok zachwycający, fascynujący. Ale czy to aby bezpieczne dla tych psów? Pewnie dlatego zdarzyło się to rano i w dzień powszedni; nikogo w lesie miało nie być. A jednak my byliśmy. Gdyby to był weekend i nieco później różnie mogłoby wyglądać. Bo w naszym lesie spotyka się jeźdźców z kilku sąsiednich stadni, a koń to takie zwierze, że niewiele potrzeba, żeby je spłoszyć. W tym miejscu gdzie doszło do spotkania często spacerują mieszkańcy okolicznych domów z dziećmi śpiącymi w wózkach, z psami małymi i dużymi, np. z mastifem. Nie każdy zareaguje podobnie do mnie. Huskies są stosunkowo łagodne, choć różnie traktują członków innej sfory. Jak zachowałby się taki mastif, czy bardzo karny owczarek niemiecki, który często towarzyszy bez żadnej linki opiekunowi jadącemu na rowerze?
A psami to ja się aktualnie chwalę tutaj:
Xara & Roger "zimą"
Super zdjęcia. Szczególnie te pokazujące zabawy i rywalizacje.
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.pldegrassi.opx.pl